Rynki finansowe znów przypominają pacjenta z gorączką — indeks S&P 500 załamał się podobnie jak wiosną 2020 roku, ropa została mocno przeceniona po decyzjach Donalda Trumpa i OPEC+, dolar przestał być postrzegany jako bezpieczna przystań i osłabił się wobec euro, a Meta, tracąc miliardy wartości rynkowej, zaprezentowała nowy model LLaMA 4, licząc, że sztuczna inteligencja przyćmi spadającą kapitalizację spółki.
Co tak naprawdę stoi za tymi rynkowymi spadkami i jak znaleźć okazję w warunkach globalnej niestabilności, omawiamy w tym artykule.
S&P 500 stracił 5,4 bln USD w dwa dni: jak wojna celna Trumpa wstrząsnęła rynkami i czego się spodziewać dalej.
Amerykański rynek akcji przeżywa największe załamanie od marca 2020 roku: indeks S&P 500 spadł o 6% w ciągu zaledwie jednego dnia, co doprowadziło do strat na poziomie 5,4 biliona USD wartości rynkowej w ciągu dwóch sesji. Nasdaq 100 również stracił 6,1%, formalnie wchodząc w fazę rynku niedźwiedzia. Wyjaśniamy, co stoi za tą przeceną, dlaczego sytuacja może się pogorszyć jeszcze bardziej i jak traderzy mogą z tego skorzystać.
Amerykański rynek akcji doświadcza obecnie jednego z najsilniejszych spadków w ostatnich latach: w ubiegłym tygodniu indeks S&P 500 spadł o 11% w ciągu dwóch dni, a jego kapitalizacja rynkowa zmniejszyła się o ponad 5,4 biliona USD. To największy spadek od marca 2020 roku, czyli od czasu pandemii.
Tymczasem indeks Nasdaq 100 spadł o 6,1%, formalnie wchodząc w fazę rynku niedźwiedzia. Sprzedaż objęła praktycznie wszystkie sektory – na plusie zakończyło dzień jedynie 14 z 500 spółek wchodzących w skład indeksu S&P 500. Największe straty poniosły spółki technologiczne: akcje Nvidii i Apple spadły o ponad 7%, a Tesla straciła aż 10%.
Sektor półprzewodników również znalazł się pod presją – notowania Micron i Marvell spadły odpowiednio o 13% i 11%. Inwestorzy masowo wycofują się z ryzykownych aktywów, o czym świadczy odpływ 4,7 mld USD z amerykańskich akcji w pierwszym tygodniu kwietnia.
Powodem tak głębokiej wyprzedaży nie jest słabość gospodarki jako taka, lecz nowa rzeczywistość – Stany Zjednoczone wracają do agresywnej polityki taryfowej. Przypomnijmy: 2 kwietnia prezydent Donald Trump ogłosił najbardziej rygorystyczne cła od stu lat – 10% na cały import do USA, a dla 60 krajów, w tym Chin, stawki mają być jeszcze wyższe.
Reakcja Chin była natychmiastowa: od 10 kwietnia zostaną wprowadzone
cła odwetowe w wysokości 34% na wszystkie towary importowane z USA, a także ograniczenia wobec amerykańskich producentów broni i żywności.
Rynki finansowe, już wcześniej wykazujące oznaki niestabilności, nie poradziły sobie z napływem kolejnych niepokojących informacji. Indeks zmienności VIX przekroczył poziom 45 punktów, czyli poziom typowy dla najbardziej burzliwych okresów ostatnich dekad.
Na tym tle w miniony piątek szef Rezerwy Federalnej, Jerome Powell, podczas konferencji w Arlington stwierdził, że skutki wprowadzenia ceł mogą okazać się bardziej długotrwałe, niż wcześniej sądzono.
Podkreślił konieczność utrzymania oczekiwań inflacyjnych w ryzach, ale dał też jasno do zrozumienia, że Fed nie zamierza podejmować pochopnych działań – stopy procentowe pozostaną bez zmian. To jednak nie uspokoiło uczestników rynku: inwestorzy zaczęli masowo wyprzedawać akcje, przenosząc kapitał do obligacji. Rentowność 10-letnich obligacji skarbowych USA spadła poniżej 3,90%, co jest najniższym poziomem od jesieni ubiegłego roku.
Co ciekawe, wszystko to się dzieje w kontekście pozytywnych danych makroekonomicznych: w marcu rynek pracy w USA odnotował wyższy, niż oczekiwano, wzrost zatrudnienia, a stopa bezrobocia utrzymała się na umiarkowanym poziomie. Jak jednak zauważa Michael Feroli z J.P. Morgan, dane te są "odbiciem przeszłości", ponieważ zostały zebrane przed wejściem w życie nowych ceł.
Już teraz dostrzegamy oznaki spowolnienia gospodarczego: według modelu GDPNow opracowanego przez Fed z Atlanty, PKB USA w pierwszym kwartale może się skurczyć o 2,8% w ujęciu rocznym. Cel administracji Trumpa zakładający 3% roczny wzrost wydaje się obecnie nierealny.
Nastroje wśród analityków również zmieniają się gwałtownie, jak notowania giełdowe. Eksperci RBC Capital już po raz drugi w tym roku zrewidowali w dół swoją prognozę dla indeksu S&P 500 – z 6200 do 5550 punktów.
Nawet znani optymiści, tacy jak John Stoltzfus z Oppenheimera, zaczęli rewidować swoje stanowiska. Stoltzfus przyznał, że obecna sytuacja wymaga "ponownej oceny prognoz i poważnego przemyślenia założeń". Innymi słowy – nawet "byki" giełdowe zaczynają tracić wiarę w dalszy wzrost rynku.
Analitycy coraz częściej ostrzegają, że USA mogą wpaść w recesję, a wraz z nimi i reszta świata. Statystyki są bezlitosne: od 1948 roku w przypadku recesji rynek tracił średnio 35% w porównaniu z 28% podczas zwykłej bessy.
Swoje obawy wyraził również znany analityk CNBC, Jim Cramer, który w niedawnym wystąpieniu ostrzegł przed możliwym powtórzeniem "Czarnego Poniedziałku" z 1987 roku. Według niego rynek wykazuje podobny schemat: najpierw kilka dni gwałtownych spadków, a następnie głęboki krach.
W tym kontekście wielu traderów zadaje sobie pytanie: czy to moment na zakupy po przecenie, czy lepiej poczekać na dalsze spadki? Odpowiedź zależy od horyzontu inwestycyjnego i poziomu tolerancji na ryzyko.
Nawet po ostatniej silnej wyprzedaży wskaźnik P/E dla indeksu S&P 500 utrzymuje się na wysokim poziomie, w okolicach 23, podczas gdy w scenariuszach recesyjnych zwykle spada do poziomu około 15,6. To oznacza, że potencjał do dalszych spadków wciąż istnieje, a liczenie na szybkie odbicie jest dziś ryzykowne.
Wielu strategów rynkowych twierdzi, że obecna sytuacja to nie koniec spadków, lecz dopiero początek dłuższego procesu – raczej pierwszy przystanek w głębokim trendzie niż ostateczne załamanie.
Mimo to każda faza wysokiej zmienności tworzy okazje, zwłaszcza dla inwestorów, którzy potrafią szybko reagować. Obecne warunki sprzyjają aktywnym strategiom: możliwe są pozycje krótkie na indeksach i wybranych spółkach, a także przeniesienie części kapitału do bezpieczniejszych aktywów, takich jak obligacje skarbowe, które tradycyjnie zyskują na wartości w czasach niepewności.
Ropa naftowa pod presją: Trump i OPEC+ rozpętali burzę na rynku ropy
Ceny ropy gwałtownie się załamały. W ciągu zaledwie kilku sesji notowania ropy Brent spadły o 13%, podważając prognozy nawet najbardziej pewnych siebie analityków. Największe firmy inwestycyjne aktualizują swoje modele: prognozy popytu są obniżane, roczne cele cenowe rewidowane, a nastroje na rynku oscylują między ostrożnością a otwartą paniką. W tym artykule przyjrzymy się, co stoi za tak gwałtownym spadkiem cen ropy, dlaczego może to być dopiero początek głębszych zmian na rynku surowców i jakie możliwości otwierają się dla traderów w warunkach rosnącej zmienności.
W ubiegłym tygodniu rynek ropy znalazł się pod podwójną presją. Najpierw administracja Donalda Trumpa ogłosiła nowe taryfy, a następnie OPEC+ niespodziewanie zdecydował się na znaczące zwiększenie wydobycia — pierwsze podważyło prognozy globalnego popytu, a drugie naruszyło równowagę podaży na rynku.
W efekcie cena ropy Brent gwałtownie zanurkowała, kończąc piątkową sesję tuż powyżej 66 USD za baryłkę, czyli na poziomie, który zaskoczył tych, którzy jeszcze niedawno mówili o "odbudowie" i "stabilizacji" sektora surowcowego.
Reakcja środowiska analitycznego była natychmiastowa. Eksperci Goldman Sachs szybko obniżyli swoją prognozę dla ropy Brent na koniec roku – z 71 do 66 USD. UBS zredukował oczekiwania dotyczące wzrostu globalnego popytu niemal o połowę, a Enverus zredukował prognozę o jedną trzecią względem wcześniejszych założeń.
Paradoksalnie, ale ta fala korekt przypadła na moment, gdy w przestrzeni publicznej dominowała jeszcze opinia o globalnym ożywieniu gospodarczym. Jak stwierdził Al Salazar, dyrektor ds. analiz makro w Enverus, jego firma zaczęła korygować oczekiwania już po ogłoszeniu przez Trumpa ceł na Kanadę: "Wtedy stało się jasne, że trzeba całkowicie przemyśleć dotychczasowe założenia, a OPEC tylko dolał oliwy do ognia".
Najbardziej sytuacja ta dotknęła amerykańskich producentów. Notowania ropy w USA spadły do poziomu 61 USD za baryłkę – poniżej progu rentowności dla wielu firm, zwłaszcza w Teksasie i sąsiednich stanach. Według danych Rezerwy Federalnej z Dallas, aby działalność była rentowna, ceny ropy muszą utrzymywać się na poziomie co najmniej 65 USD za baryłkę. Tymczasem koszty sprzętu wiertniczego poszybowały w górę o jedną trzecią po wprowadzeniu 25% ceł na import stali.
Z jednej strony – gwałtownie rosnące koszty, z drugiej – ceny spadające poniżej progu rentowności. W tej sytuacji kultowe hasło "Drill, baby, drill" brzmi dziś nie jak wezwanie do ekspansji, lecz ironiczny ślad minionej epoki. Jak trafnie ujął to analityk Roth Capital, Leo Mariani: "Tego się już nawet nie komentuje".
Tymczasem Donald Trump nie zamierza zmieniać obranego kursu. Jego strategia oparta na taryfach to próba obniżenia cen paliw na rynku krajowym i przekonania wyborców, że dba o bezpieczeństwo energetyczne. Teoretycznie spadek cen benzyny rzeczywiście jest możliwy. Problem polega jednak na tym, że kraj, który dynamicznie zwiększał wydobycie, teraz staje przed faktem: sprzedaż surowca przestaje być opłacalna. Jak zauważa Josh Silverstein, analityk UBS: "Nawet najbardziej optymistyczni inwestorzy zaczynają uwzględniać scenariusz zakładający ceny ropy poniżej 60 USD".
Podczas gdy amerykański sektor energetyczny zmaga się z rosnącymi problemami, Europa może odetchnąć. Ceny gazu w UE spadły do najniższego poziomu od pół roku, a rynki pozytywnie zareagowali na perspektywę zmniejszenia konkurencji o dostawy LNG. Szczególnie korzystna może okazać się ta sytuacja dla Niemiec, które intensywnie uzupełniają magazyny przed zimą. Tańsze surowce energetyczne mogą tymczasowo złagodzić presję na przemysł, która narastała po skoku cen wywołanym wojną na Ukrainie.
Z kolei sytuacja na Bliskim Wschodzie jest mniej jednoznaczna. Tymczasem Arabia Saudyjska w dużej mierze sama doprowadziła do przeceny ropy, forsując trzykrotne zwiększenie planowanej produkcji w maju. Oficjalnie decyzję uzasadniono koniecznością ukarania Iraku i Kazachstanu za przekroczenie ustalonych limitów wydobycia.
Według szacunków MFW w celu zbilansowania budżetu Arabia Saudyjska potrzebuje ropy powyżej 90 USD za baryłkę. W przypadku Iraku minimalna cena również wynosi około 90 USD, a dla Kazachstanu – ponad 115 USD. Rijad już teraz zaczyna ograniczać inwestycje w projekty infrastrukturalne i społeczne, będące częścią ambitnego programu reform księcia Mohammeda bin Salmana. Jeśli spadek cen się pogłębi, OPEC+ może wkrótce stanąć w obliczu nie tylko wewnętrznych napięć, ale także fiskalnych kryzysów.
Na tym tle przed traderami otwierają się wyjątkowe możliwości. Owszem, rynek pozostaje niestabilny, ale to właśnie w takich warunkach odpowiednio dobrane strategie mogą przynieść największe zyski. Spadki cen tworzą korzystne warunki do otwierania pozycji krótkich na ropie i akcjach firm z sektora energetycznego, a wysoka zmienność sprzyja krótkoterminowej spekulacji. Dodatkową uwagę warto poświęcić walutom krajów surowcowych, których notowania reagują na wahania cen ropy Brent.
Jeśli chcesz wykorzystać tę sytuację na swoją korzyść, otwórz konto handlowe w InstaForex. Otrzymasz dostęp do szerokiej gamy instrumentów – od ropy i gazu po akcje gigantów energetycznych i waluty surowcowe. A żeby być zawsze na bieżąco – pobierz aplikację mobilną InstaForex i zarządzaj swoją strategią bezpośrednio ze smartfona.
Euro kontra dolar: nieoczekiwana zmiana lidera
Podczas gdy rynki analizują skutki nowych ceł handlowych ogłoszonych przez administrację Donalda Trumpa, euro niespodziewanie zyskuje na wartości. Jeszcze niedawno europejską walutę wyprzedawano w oczekiwaniu na parytet z dolarem, jednak euro nagle się umocniło, notując największy jednodniowy wzrost od 2015 roku. Co się za tym kryje? Dlaczego inwestorzy zmienili zdanie i zaczęli stawiać na euro w czasie globalnej niepewności? W tym tekście przeanalizujemy, co zmieniło się na rynku walutowym, czego można się spodziewać i jakie szanse mogą się pojawić dla uważnych traderów.
W ubiegłym tygodniu euro osiągnęło 6-miesięczne maksimum wobec dolara, wzrastając o 2,7%, a czwartkową sesję zakończyło wzrostem o 1,8%. Powodem tego były nieoczekiwanie surowe cła handlowe ogłoszone przez administrację Trumpa. Ich zakres i skala były dużo większe, niż przewidywano – nowe cła objęły dziesiątki krajów i całe sektory gospodarki, co poważnie podważyło zaufanie do stabilności amerykańskiej gospodarki. W efekcie inwestorzy ponownie zainteresowali się euro jako bezpieczniejszą alternatywą.
Jeszcze dwa miesiące temu prawie wszyscy zakładali, że euro będzie tracić na wartości – aż do osiągnięcia parytetu z dolarem. W tamtym czasie przewidywano, że to strefa euro najbardziej ucierpi na skutek taryf, a Europejski Bank Centralny będzie zmuszony do gwałtownych obniżek stóp procentowych. Stało się jednak inaczej: teraz to Stany Zjednoczone budzą więcej obaw – i właśnie to zmieniło kierunek rynku.
Jak zauważył Dominik Bunning, strateg walutowy w Nomura, euro staje się dziś jednym z głównych beneficjentów spowolnienia – a być może nawet odwrócenia – wieloletniego napływu kapitału do aktywów denominowanych w dolarach. Jego zdaniem znaczna część tych przepływów pochodziła wcześniej ze strefy euro, a teraz obserwujemy proces odwrotny – kapitał wraca do Europy. Coraz więcej inwestorów postrzega euro jako walutę stabilną w warunkach nasilających się globalnych zagrożeń.
To odbiega od normy. Zazwyczaj w okresach rynkowej niepewności inwestorzy uciekają do dolara jako "bezpiecznej przystani", a euro traci na wartości. Obecnie jednak ta logika przestaje działać. Amerykańska waluta coraz częściej budzi obawy – pojawiają się spekulacji o ryzyku recesji w USA i przewartościowanym dolarze, którego kurs według niektórych analiz może być zawyżony nawet o 15%.
W tym kontekście strateg walutowy Luca Paolini przewiduje, że to właśnie Fed – a nie Europejski Bank Centralny – będzie zmuszony szybciej łagodzić politykę pieniężną. Rynek już teraz wycenia cztery obniżki stóp w USA do końca roku, podczas gdy w strefie euro przewiduje się trzy.
Do zmiany nastrojów przyczyniły się również najnowsze dane makroekonomiczne. Liczba nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych w USA wzrosła do najwyższego poziomu od listopada 2021 roku – to niepokojący sygnał sugerujący, że amerykańska gospodarka zaczyna tracić impet. Choć EBC również przygotowuje bodźce, kluczową różnicą pozostaje tempo i skala działań. Podczas gdy spowolnienie w USA staje się coraz bardziej prawdopodobne, Europa zaskakuje oznakami ożywienia.
Do tego przyczynia się również czynnik fiskalny. W ubiegłym miesiącu Niemcy ogłosiły dużą program wydatków budżetowych, obejmujący inwestycje w infrastrukturę, obronność i wsparcie dla przemysłu. To zwiększyło przekonanie rynków, że strefa euro jest gotowa reagować nie tylko za pomocą narzędzi polityki pieniężnej, ale także poprzez działania fiskalne.
Według ekonomistki Karen Ward, to połączenie zastrzyków fiskalnych, akomodacyjnej polityki pieniężnej i mniejszych obciążeń regulacyjnych sprawia, że aktywa europejskie stają się bardziej atrakcyjne. "Dlatego teraz widzimy, że euro i rynki europejskie zaczynają osiągać lepsze wyniki, nawet gdy stopy procentowe spadają" — powiedziała.
Oczywiście Europa ma też swoje słabości. Polityczna struktura UE jest skomplikowana i powolna – każda poważna decyzja wymaga szerokiego konsensusu, który nie zawsze da się szybko osiągnąć. Jak ironicznie zauważają analitycy, obecnie brak spójności dotyczy nie tylko Brukseli. Nowa formuła naliczania ceł, zaprezentowana przez administrację Trumpa, wywołała zdziwienie nawet wśród sojuszników USA. Deutsche Bank ostrzegł już przed możliwym "kryzysem zaufania do dolara", ponieważ działania Waszyngtonu stają się coraz mniej przewidywalne.
Na tym tle wielu inwestorów zaczęło postrzegać euro z zupełnie innej perspektywy. Jeśli wcześniej uchodziło ono za walutę drugiego rzędu, to dziś zyskuje reputację bardziej zrównoważonej alternatywy dla dolara. Niektórzy uczestnicy rynku otwarcie mówią o "historycznej okazji". Według Meery Chandan z J.P. Morgan Chase, w nadchodzących miesiącach kurs EUR/USD może wzrosnąć do poziomu 1,14–1,16 – szczególnie jeśli bodźce fiskalne w strefie euro zaczną przekładać się na dane makroekonomiczne w drugiej połowie roku.
Oczywiście tak gwałtowny wzrost nie oznacza, że kurs będzie poruszał się tylko w jednym kierunku. W piątek euro cofnęło się o 0,6%, częściowo odrabiając wzrost z poprzedniego dnia. Niemniej jednak kierunek jest wyraźny: inwestorzy ponownie analizują swoje długoterminowe oczekiwania, a euro znajduje się w centrum uwagi.
Kluczowym wnioskiem jest to, że europejska waluta nie wygląda już na słabe ogniwo w światowej gospodarce. Pośród rosnących wątpliwości co do odporności dolara, zmieniającej się polityki Fed i szeroko zakrojonych inicjatyw fiskalnych w całej strefie euro, euro ma realną szansę na odzyskanie pozycji.
Dla traderów oznacza to konkretną strategię – kupować euro za dolary, wykorzystując rosnące zainteresowanie europejskimi aktywami i potencjalną słabość amerykańskiej waluty. W warunkach dużej zmienności i poważnej reorganizacji globalnych przepływów kapitału taka pozycja może przynieść znaczne zyski.
Meta traci kapitalizację rynkową, ale uruchamia Llama 4: Rewolucja w dziedzinie sztucznej inteligencji czy odwrócenie uwagi od problemów rynkowych?
W obliczu gwałtownej wyprzedaży na rynku akcji kapitalizacja rynkowa Meta zmniejszyła się o miliardy dolarów w ciągu zaledwie dwóch sesji. Jednak – jak to często bywa w Dolinie Krzemowej – gdy notowania spadają, firmy starają się odwrócić uwagę rynku poprzez uruchomienie nowego projektu. Tak właśnie pojawiła się Llama 4 – najnowsza generacja modeli językowych, którą Meta określa jako najpotężniejszy przełom w dziedzinie sztucznej inteligencji. W tym artykule przyglądamy się, jak poważne są ambicje Meta w obszarze AI, jak wpisują się w globalny wyścig technologiczny i czy Llama 4 może przywrócić zaufanie inwestorów.
Zaledwie kilka dni temu Meta zaprezentowała nową linię modeli językowych Llama 4, spośród których szczególnie wyróżnia się model Behemoth – prawdziwy gigant z niemal dwoma bilionami parametrów. Choć model ten wciąż jest w trakcie szkolenia, dwie jego wersje – Scout i Maverick – są już dostępne dla deweloperów i użytkowników. Modele te zbudowano w oparciu o architekturę Mixture of Experts (MoE), która aktywuje tylko część parametrów przy przetwarzaniu zapytania. Dzięki temu systemy są mniej zasobochłonne i bardziej dostępne pod względem operacyjnym.
Co szczególnie istotne – modele Llama 4 są projektowane jako multimodalne. Oznacza to, że potrafią przetwarzać nie tylko tekst, lecz także obrazy, wideo i inne formaty danych. To odważny krok w kierunku bardziej "ludzkiej" sztucznej inteligencji, zdolnej do analizy złożonych strumieni informacji w sposób zbliżony do działania ludzkiego mózgu.
Porównania z konkurencją pojawiły się błyskawicznie. Według Meta Scout i Maverick z serii Llama 4 przewyższają GPT-4o oraz Gemini 2.0 Pro w testach porównawczych obejmujących programowanie, rozumowanie logiczne, przetwarzanie obrazów i zadania wielojęzyczne. Imponujące są zwłaszcza 10 milionów tokenów kontekstu w modelu Scout, co pozwala efektywnie analizować bardzo obszerne teksty. W sumie modele zostały wytrenowane na 30 bilionach tokenów, co jest dwukrotnie więcej niż w przypadku Llama 3.
Ważne jest także podejście Meta do dostępności technologii. W przeciwieństwie do zamkniętych systemów OpenAI czy Google, firma stawia na przejrzystość architektury – kod źródłowy modeli jest dostępny na platformach takich jak Hugging Face czy llama.com. Umożliwia to każdemu zespołowi programistów dostosowywanie modeli do własnych potrzeb – od chatbotów w komunikatorach po rozbudowane rozwiązania korporacyjne. Co więcej, Meta już zintegrowała Llama 4 ze swoimi flagowymi produktami: WhatsApp, Messenger i Instagram Direct, czyniąc z nich przestrzenie testowe dla nowych możliwości AI.
Jednak premiera nowej serii odbywa się w niezbyt sprzyjającym otoczeniu. Coraz częściej pojawiają się pytania, czy Meta rzeczywiście potrafi skutecznie monetyzować tak zaawansowane projekty technologiczne. Czy Llama 4 to prawdziwy krok naprzód, czy też próba odwrócenia uwagi od kurczących się marż i rosnącej konkurencji ze strony chińskich firm AI, takich jak DeepSeek, Baidu czy Tencent?
Przypomnijmy, że od początku roku chińscy giganci technologiczni intensywnie promują własne rozwiązania: Baidu udostępnił bota Ernie, Tencent zintegrował sztuczną inteligencję z WeChat, a Alibaba zaprezentowała kilka systemów, które według jej własnych szacunków przewyższają DeepSeek. Meta znalazła się więc w sytuacji, w której musi zareagować.
Kluczowym wnioskiem jest to, że Meta dokonuje śmiałego skoku technologicznego — premiera Llama 4 podkreśla poważne ambicje firmy w wyścigu AI. Dla traderów nie jest to jednak tylko wiadomość z branży technologicznej, lecz doskonała okazja inwestycyjna. Spadek kursu akcji w czasie rynkowej niepewności, debiut flagowego produktu oraz rosnąca konkurencja tworzą środowisko o wysokiej zmienności i dużym potencjale. To stwarza możliwości zarówno dla strategii nastawionych na spadki — napędzanych realizacją zysków i konkurencją ze strony innych firm AI — jak i strategii wzrostowych związanych z wprowadzeniem i monetyzacją Llama 4.
Nie przegap tej okazji, otwórz konto handlowe w InstaForex już dziś! Pobierz Naszą aplikację mobilną, aby być na bieżąco z rynkami 24/7, i zarządzaj swoimi transakcjami w dowolnym czasie i miejscu.