Jasne jest, że wahanie Rezerwy Federalnej przed obniżeniem stóp procentowych z powodu ryzyka inflacyjnego w kraju jest częściowo uzasadnione brakiem merytorycznych szczegółów w porozumieniach handlowych, które prezydent Trump zawarł z kilkoma kluczowymi partnerami handlowymi. Seria ogłoszeń Trumpa dotyczących umów handlowych jak dotąd pozbawiona była konkretów: kluczowe kwestie pozostają przedmiotem negocjacji, a partnerzy wysyłają sprzeczne sygnały co do faktycznych ustaleń.
W ubiegłym tygodniu Trump promował przełomowe porozumienia z Japonią i Unią Europejską, uzupełniając je umowami z kilkoma mniejszymi gospodarkami. Zaledwie wczoraj sfinalizowano także przedłużenie rozejmu taryfowego między USA a Chinami.
Na tym tle administracja USA świętuje, przypisując sukces stylowi negocjacyjnemu Trumpa. "Myślę, że umowy handlowe działają bardzo dobrze — miejmy nadzieję, że dla wszystkich, ale są bardzo, bardzo dobre dla Stanów Zjednoczonych" — stwierdził prezydent we wtorek.
Jednak mimo że skala amerykańskiej ściany taryfowej staje się coraz bardziej klarowna, wiele innych szczegółów pozostaje niejasnych — zwłaszcza dotyczących inwestycji obiecanych przez partnerów, które według dokumentów przekraczają bilion dolarów tylko w przypadku porozumień z UE i Japonią.
Zdaniem wielu ekonomistów Trump postrzega te zobowiązania kapitałowe jako dowód na to, że jego protekcjonistyczna agenda zbliża się do realizacji obietnic dotyczących ożywienia amerykańskiego przemysłu i tworzenia miejsc pracy. Jednak jeśli rzeczywiste inwestycje okażą się mniejsze niż oczekiwano, taryfy mogą jedynie zwiększyć wpływy budżetowe oraz koszty ponoszone przez konsumentów i przedsiębiorstwa — bez osiągnięcia szerszych celów.
Porozumienie Trumpa z Japonią obejmuje fundusz o wartości 550 mld USD, opisany przez USA jako "zobowiązanie do inwestycji zagranicznych". Jednak przedstawiciele Japonii stwierdzili, że jedynie 1–2% tej kwoty — maksymalnie 11 mld USd — będzie miało formę bezpośrednich inwestycji, natomiast reszta będzie zasadniczo pożyczkami. Wyjaśnili również, że preferencyjny podział zysków w proporcji 90% na korzyść USA, promowany przez zespół Trumpa, odnosi się jedynie do tej mniejszej części inwestycyjnej.
UE również zadeklarowała nowe inwestycje o wartości 600 mld USD. Jednak według europejskich urzędników cel ten jest jedynie sumą deklaracji na poziomie przedsiębiorstw, a sama Unia nie może zagwarantować osiągnięcia konkretnej wartości. Żadna ze stron nie przedstawiła szczegółów dotyczących zakresu tych zobowiązań.
Unia Europejska zobowiązała się ponadto do zakupu amerykańskiej energii o wartości 750 mld USD w ciągu najbliższych trzech lat — to około trzykrotność obecnego poziomu. Niektórzy ekonomiści twierdzą, że realizacja tego celu może dodatkowo obciążyć zarówno amerykańskich eksporterów, jak i europejskich importerów.
Poza stawkami celnymi, duża część ostatnich działań handlowych opiera się na nieprecyzyjnych obietnicach obejmujących ogromne kwoty, ale pozbawionych mechanizmów egzekwowania. Wielu ekonomistów wątpi, czy te zobowiązania zostaną zrealizowane zgodnie z planem.
Jeszcze mniej przejrzysta jest umowa handlowa między USA a Wielką Brytanią. Informacji na temat tego porozumienia jest niewiele, co rodzi więcej pytań niż odpowiedzi. Umowa ta wpisuje się w schemat podobny do innych podpisanych z różnymi państwami — obfituje w zapowiedzi, lecz brakuje jej konkretów.
Los dwóch innych kluczowych partnerów handlowych USA również pozostaje niepewny. Donald Trump umniejsza prawdopodobieństwo zawarcia porozumienia z Kanadą, choć premier Kanady, Mark Carney, odrzucił te sugestie. W tym tygodniu zarówno Kanada, jak i Meksyk stoją w obliczu ryzyka nałożenia nowych ceł — jednak nie będą one miały charakteru powszechnego. Towary zgodne z postanowieniami umowy USMCA nadal będą objęte zwolnieniem z ceł, co daje obu krajom pewną ulgę.
Jeśli chodzi o reakcję rynku walutowego, popyt na dolara amerykańskiego prawdopodobnie pozostanie stabilny, ponieważ w średnim terminie wciąż nie wiadomo, jak wspomniane porozumienia na papierze przełożą się na rzeczywistość.
Jeśli chodzi o aktualny obraz techniczny pary EUR/USD, kupujący muszą obecnie skupić się na odzyskaniu poziomu 1,1580. Dopiero wtedy możliwy będzie test strefy 1,1620. Stamtąd ruch w kierunku 1,1635 staje się realny, choć jego realizacja bez wsparcia ze strony dużych graczy będzie dość trudna. Najbardziej odległym celem pozostaje poziom 1,1660. W przypadku spadku instrumentu, istotniejsza aktywność kupujących może pojawić się dopiero w rejonie 1,1560. Jeśli tam nie nastąpi silniejszy popyt, lepszym rozwiązaniem może być odczekanie na ponowny test dołka 1,1510 lub rozważenie pozycji długich z poziomu 1,1480.
Jeśli chodzi o techniczny układ GBP/USD, kupujący funta muszą przebić się przez najbliższy opór na poziomie 1,3365. Dopiero wtedy możliwe będzie dążenie do 1,3385, choć wyjście powyżej tej strefy będzie stanowić spore wyzwanie. Najdalszy cel znajduje się w rejonie 1,3415. W przypadku spadków, niedźwiedzie będą dążyć do odzyskania kontroli nad poziomem 1,3330. Jeśli uda się go przełamać, byłby to poważny cios dla pozycji byków i mógłby doprowadzić do spadku GBP/USD do minimum 1,3295, z potencjałem pogłębienia ruchu do 1,3255.